Co w nich (nie) działa?
Czytając Cagana, Godina, Horowitza czy Ferrissa, można odnieść wrażenie, że wystarczy kilka trafnych pytań, dobry zespół i focus – a reszta pójdzie sama. Niestety, rynek nie czytał tych książek. Klienci nie znają twojej roadmapy. A inwestorzy nie chcą pitcha opartego na cytacie z Lean Startup, tylko konkretne liczby.
I tak, po przeczytaniu 300 stron dostajemy… poczucie, że już prawie wiemy, jak to zrobić. Prawie.
A jednak wracamy
Mimo to wracamy do tych książek. Dlaczego? Bo w morzu chaosu i niepewności to one przypominają, że ktoś był już w tym samym bagnie. Ktoś próbował, pomylił się, wyciągnął wnioski – i miał czas, żeby to wszystko spisać. Czasem to nie konkretna rada, tylko jedno zdanie trafia w punkt. Czasem po prostu trzeba sobie przypomnieć, że to, co robimy, nie jest całkiem szalone.
Więc… warto?
Tak. Czytaj te książki. Nie po to, żeby znaleźć złoty przepis, ale żeby zebrać narzędzia. Nie po to, żeby skopiować strategię, ale żeby nie wynajdować koła od nowa. I może też po to, żeby wieczorem mieć pretekst do zamówienia chai latte i udawania, że właśnie planujesz globalną ekspansję.
Bo choć książki biznesowe nie nauczą cię, jak być genialnym – mogą ci pomóc nie być naiwnym. A to już coś.